jaki był ten swiss-pół(m)rok

dnia

Wracając samochodem z blisko dwutygodniowego urlopu w domu, w Gdańsku (czyż nie jest to oksymoron: dom – urlop??), zebrało mi się na przemyślenia. Wszyscy w aucie śpią, radio leniwie nuci, niemiecka autobahn’a jest hipnotyczna jak krajobraz rodem z filmów drogi. Obrazy mijają w zawrotnym tempie: MOP, stacja benzynowa, TIR, wypadek … Szybko jak drugi etap pobytu w Szwajcarii. Jaki on był? Jasny, moroczny czy pomroczny?

W tym momencie moja inżynierska natura kusi, aby rzucić jakąś tabelkę, może wykres. Pokazać „za” i „przeciw” lub plusy i minusy. Ale mój Chief Editor (Ania) by tego nie puścił do druku, więc pisze.

Z pewnością do ogromnych sukcesów można zaliczyć fakt, że nadal tu jesteśmy. I dziwią się wszyscy z zewnątrz, że w ogóle powstaje myśl, iż mogłoby nas już tu nie być: w Szwajcarii, w

IMG_7405
Siedziba designer’skiej firmy FREITAG

jednym z większych PKB na głowę i koło Zurychu – miejsce nr 2 na świecie pod względem jakości życia?!?! Piękna modernistyczna architektura, czytso że jeść można z chodnika, wszędzie bezpiecznie I dużo sera I czekolady! Ano tak, w codziennych bojach „o przetrwanie” wszelkie definicje, rankingi, porównania uciekają z wizjera a pozostaje zwykła codzienność: tęsknota za krajem, brak znajomości języka, inna mentalność itp. Wszelkie problemy od nano i piko, aż do macro i maxi. Na szczęście ten drugi typ raczej nasz ominął szeroką klotoidą (raz dalej a raz bliżej) i towarzyszyły nam problemiki, z którymi radziliśmy sobie z zadowoleniem i dziarskim uśmiechem na twarzy (dzieciaki).

 

Do highlight’ów zaliczyłbym z pewnością wszystkie wyprawy w góry. Są w stanie zrekompensować wszelkie tęsknoty i udręki dnia codziennego. Niestety trwałość terapii jest dość krótka i aby na stałe utrzymać wysoki poziom endorfin, należałoby zamieszkać w górach. Takiego szczęścia nie mamy, ale za to widok na ośnieżone 3000-tysięczniki masywu Glarus częściowo rekompensuje lokalizacje na poziomie zaledwie 400 mnpm. Do tej kategorii lekką ręka dopisuję oczywiście również wyprawy rodzinne typu light i te niezwiązane stricte z wspinaczką wysokogórską – jak np. wyprawa do rezerwatu dzików ptaków.

Niewątpliwie dużym wyczynem było zaakceptowanie przez dzieci nowych realiów. Każdy na swój sposób sobie z tym poradził. Znamy jednie strzępki relacji ograniczające się do narzekań, że ktoś mnie bije lub dokucza, ale prawdziwa walka pewnie rozegrała się w każdym z nich wewnątrz. U Maćka przełom nastąpił wraz ze znalezieniem sobie przyjaciela Louis’a – Francuza, z którym rozmawia na migi i wraz z którym nauczył innych kumpli z klas 1-3 niesamowitej zabawy: kopanie się w tyłek na przerwie 20-minutowej. Wychowawczyni był zachwycona. Kolejny przełom przyszedł wraz z treningiem judo i egzaminem na żółty pas: praktyka poszła w miarę dobrze, ale po tym jak zaliczył teorie tłumacząc pojedyncze słowa z japońskiego na niemiecko-szwajcarski jego ego podskoczyło z poziomu 2 do 10+.

Pola ogromnych przełomów nie miała, bo na co dzień walczy z pytaniami typu: dlaczego nie jestem wróżką, dlaczego moja ręka nie zamarza tak jak ręka Elzy (bajka), czy mogę stać się Meridą Waleczną oraz kiedy sporządzę jej łuk i strzały oraz kupię białego konia i miecz. Do tej całej litanii 4-latki doszło kilka micro-problemików ze Szwajcarii. Jak na przykład ten, że Gulio – szwajcar włoskiego pochodzenia jej dokucza w przedszkolu. Pola ma cięty język i w Polsce rozwiązywała takie problemy na pniu. Tu ma problem z werbalizacją swoich argumentów. Na szczęście z pomocą przyszedł przypadek. Podczas jednej z wypraw do lokalnego sklepu, Ania z Polą przez przypadek zobaczyły Gulia z mamą, która właśnie ściągała mu bieliznę, aby załatwił pilną potrzebę w przydrożnych krzaczkach. Od tej pory jego status w społeczeństwie przedszkolaków zmalał do zera. Oczywiście wszystko to odbyło się przy mojej nieświadomej pomocy, kiedy Pola podchwytliwie zagadnęła mnie jak się mówi „goła pupa” a następnie wykorzystała to zapewne, aby pogrążyć biedaka podczas kolejnego dnia w przedszkolu.

Dość dużym sukcesem była też pierwsza i wspaniała wizyta naszych przyjaciół z Londynu (czekamy na więcej) – dała ona niewątpliwie poczucie, że przyjmujemy kogoś u nas w domu (na razie pisane małą literą) oraz uwypukliła świadomość bycia gospodarzem. Bycie gospodarzem to nie bycie już gościem… nawet jeśli tylko przez kilka dni tej wizyty.

Czy dla odmiany można by wymienić kilka negatywów? Parę małych było, ale żaden nie wpisał się na stałe w pamięć: szukanie mieszkania, pierwsze rozterki przed posłaniem Maćka do szkoły, problem z przerejestrowaniem auta czy wynajęciem domu w Gdańsku – wszystko się jakoś „samo” rozwiązało i rozmyło w niepamięci.

Processed with Moldiv

Można by wymieniać wiele jeszcze innych, raczej dobrych niż złych, ale przecież chciałem uniknąć tabelki… Tak więc zostawię jedynie komentarz. Życie upływa nam spokojnie, zgrabnie oddzielając grubą kreską to zawodowe od prywatnego. Posługując się fachowym terminem można by powiedzieć, że mamy dobry work-life balance, mając na myśli Ani kursy językowe, Maćka szkołę, Poli przedszkole czy moją pracę. Bliskość natury (widok gór z okna i jezioro), bezpieczeństwo na drogach, prostota rozwiązań i mnogość ułatwień (na wszystko istnieje aplikacja), czy też dobre położenie geograficzne zmusza mnie do wystawienia oceny 9/10.

IMG_7545
przed naszym domem

 

Jeden punkt odjęty za dystans i zamkniętość społeczeństwa oraz język,który dla mnie spełnia bardziej kryterium obcego języka aniżeli dialektu.

Dodaj komentarz